Forum P³ocki Klub Fantastyki Elgalh'ai
Ma³y ruch? Zapraszamy na www.facebook.com/elgalh/
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   U¿ytkownicyU¿ytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj siê, by sprawdziæ wiadomo¶ciZaloguj siê, by sprawdziæ wiadomo¶ci   ZalogujZaloguj 

*brak tytu³u* by Lamarath

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum P³ocki Klub Fantastyki Elgalh'ai Strona G³ówna -> Sekcja Twórcza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz nastêpny temat  
Autor Wiadomo¶æ
Lamarath



Do³±czy³: 07 Wrz 2006
Posty: 298
Przeczyta³: 0 tematów

Ostrze¿eñ: 0/5
Sk±d: P³ock

PostWys³any: Czw 22:27, 07 Wrz 2006    Temat postu: *brak tytu³u* by Lamarath

Ma³a próbka na dobry pocz±tek. Zastanawiam siê czy pisaæ to dalej czy daæ sobie spokój. Mo¿e mnie kto¶ zmotywuje :]

By³a pó³noc. Zimny wiatr pie¶ci³ blad± twarz m³odego mê¿czyzny, który siedzia³ na niewielkim wzniesieniu po¶rodku niczego. Praw± d³oñ zakopa³ w ciep³ym jeszcze piasku, który przelewa³ mu siê przez palce. D³ugie czarne w³osy tañczy³y w¶ród ciemno¶ci. Na niebie nie by³o gwiazd ani Ksiê¿yca, jakby komu¶, kto zwykle zajmuje siê malowaniem tych ¶wietlnych punktów, przewróci³ siê ka³amarz z czarnym tuszem, pozostawiaj±c nieprzeniknion± plamê na niebosk³onie. Jedynie w oddali, tu¿ przy granicy widnokrêgu, bystry wzrok d³ugow³osego wychwyci³ trzy ogniki, jeden pulsowa³ rytmicznie na przemian czerwonym i niebieskim ¶wiat³em, a dwa pozosta³e by³y bia³e i oddala³y siê od kolorowego towarzysza.
Mê¿czyzna wsta³ i otrzepa³ z py³u d³ugi, jasnoszary p³aszcz. Teraz dopiero widaæ by³o, jaki jest wysoki i szczup³y. Mia³ grubo ponad dwa metry wzrostu, a w³osy siêga³y mu do po³owy pleców. G³êboko osadzone oczy sprawia³y wra¿enie nieobecnych, a to za spraw± nienaturalnie zwê¿onych ¼renic. D³ug± poci±g³± twarz zdobi³a blizna, która bieg³a przez lew± brew, policzek i koñczy³a siê tu¿ pod uchem. Podrapa³ j± automatycznym ruchem, po czym ruszy³ bez po¶piechu w stronê ¶wiate³.

- Nadchodz± od pó³nocnego wschodu, azymut dwadzie¶cia osiem, trzysta trzydzie¶ci jeden – zameldowa³ ubrany w pustynny mundur ¿o³nierz, który nie przestawa³ obserwowaæ pustyni przez lornetkê. Klêcza³ na wzniesieniu z opartym o kolano karabinem snajperskim.
- Anderson! Nasil! Wyjd¼cie im na spotkanie. Te bezmózgi ze Specjalnych zgubiliby siê w latrynie.
- Zrobione – odrzek³ spokojnie wysoki brunet i skin±³ na kolegê. Oboje zniknêli w mroku nocy, poruszaj±c siê bezszelestnie niczym duchy.
Dowódca – na oko piêædziesiêcioletni mê¿czyzna o ogorza³ej, nieogolonej twarzy – siedzia³ na kawa³ku z³omu poka¼nych rozmiarów. Za jego plecami ci±gnê³a siê g³êboka bruzda w ziemi, gdzie znale¼æ mo¿na by³o wiêcej takich kawa³ków stali. Sto metrów dalej le¿a³ najwiêkszy z nich, który swego czasu by³ prototypem samolotu zwiadowczego. To znaczy wed³ug informacji ze sztabu, bo w stanie, w jakim go znale¼li, równie dobrze móg³ byæ zrzuconym du¿ej wysoko¶ci kontenerem z cygarami. Kapitan Diamond u¶miechn±³ siê na tê my¶l i siêgn±³ do kieszeni po gumê do ¿ucia.
- Kapitanie – dobieg³o zza pleców staruszka. – Skoñczy³em oglêdziny wraku.
Diamond wsta³ i odwróci³ siê wbijaj±c twarde spojrzenie w podkomendnego. ¯o³nierz mia³ rysy po³udniowca, czarne, krótko przystrzy¿one w³osy by³y posklejane od potu, mimo ¿e by³o dobrze poni¿ej zera.
- Dawaj Mati, co tam masz. Dlaczego ten stalowy jastrz±b spad³ na ziemie?
Zwiadowca poprawi³ karabin, po czym poda³ dowódcy elektroniczny notes.
- No, wiêc nie zosta³ zestrzelony, uk³ady elektroniczne s± nienaruszone. Nikt nie zabra³ elementu maskuj±cego, wiêc nie by³ to rabunek. Sprawdzi³em te¿ zgodno¶æ oprogramowania ze wzorcem, jaki dostali¶my od sztabu. Wszystko siê zgadza. Czyli wina pilota, kapitanie.
- Dobra robota.
Dowódca nie by³ jednak zadowolony z wyniku oglêdzin, a to z prostego faktu, ¿e Beholder E – 5 by³ samolotem bezza³ogowym. Sztab nie uzna³ za konieczne, by udzieliæ szczegó³owych informacji oddzia³owi zwiadowczemu. „Mo¿e to i lepiej – pomy¶la³ weteran. – Nie bêd± zawracaæ sobie g³owy bez potrzeby.” Najbardziej intrygowa³ go fakt, ¿e urz±dzenie maskuj±ce czyni³o pojazd ca³kowicie niewidzialnym dla nieuzbrojonego oka. „Samoloty za piêædziesi±t miliardów dolarów nie spadaj± same.” Kapitan zasêpi³ siê, kiedy us³ysza³ silniki jeepów.
- Anderson i Nasil wrócili z kawaleri± – krzykn±³ snajper.
- Dobra ludzie! Dupy w troki i do mnie! Nie chcê, ¿eby jaki¶ z tych pajaców ze „specjalnych” straci³ zêby – na twarzach podkomendnych pojawi³y siê z³owrogie u¶miechy. Kiedy Diamond je zobaczy³, wrzasn±³. – Tym razem powa¿nie mówiê!
Nie trzeba by³o powtarzaæ po raz trzeci, twarze zwiadowców zmieni³y siê w kamienne maski.
- Trzeba pokazaæ im, co to znaczy byæ Duchem Pustyni – doda³ pod nosem.

S³oñce zaró¿owi³o po³udniowo-wschodni± stronê nieba. ¯aden z Duchów Pustyni ju¿ nie spa³. W³a¶ciwie wygl±da³o na to, ¿e ¿aden nie zasn±³ tej nocy ani na chwilê. Ca³y czas siedzieli w miejscu niczym marmurowe pos±gi. Kiedy ich kapitan zosta³ wezwany na odprawê ¿aden nawet nie spojrza³ na niego, gdy odchodzi³. Jakby dla siebie nie istnieli. Dlatego nie byli lubiani w¶ród innych ¿o³nierzy jednostki. Takie nienaturalne zachowanie budzi³o w sercach nawet najlepiej wyszkolonych komandosów iskrê niepokoju, która powoli acz sukcesywnie rozpala³a siê do jasnego p³omienia, przys³aniaj±cego swym ¶wiat³em racjonalizm i zimn± kalkulacjê – podstawê sztuki przetrwania.
Kapitan Samuel Abraham Diamond to najwiêksza zagadka oddzia³u. Do jednostki przyby³ cztery lata temu. Wcze¶niej walczy³ w Libii i wykaza³ siê tam na tyle, aby dostaæ Srebrn± Gwiazdê. Za co dok³adnie otrzyma³ order, akta milcz±. Jedno jest pewne: jest dobry w tym, co robi. Obj±³ dowództwo nad rekonesansem i w krótkim czasie zrobi³ z nich Pustynne Duchy. Tylko czworo ¿o³nierzy z dwudziesto osobowego plutonu dotrwa³o do koñca szkolenia, ale, jak wiele razy powtarza³ kapitan, wiêcej mu nie potrzeba. Sukcesy oddzia³u da³y pocz±tek plotkom, ¿e kapitan zawar³ pakt z samym Szatanem. Nie by³o lepszego wyt³umaczenia na fakt, ¿e Duchy wraca³y z ka¿dej misji nawet, je¶li wygl±da³a na samobójcz±. Dla Diamonda nie by³o samobójczych misji, jedynie szalone, ale zawsze wykonalne. Wyszed³ w³a¶nie z pomiêdzy namiotów i spojrza³ na swoich ludzi. Da³ im znak skinieniem g³owy i wszyscy wstali niemal równocze¶nie.
- Wyruszamy – oznajmi³ spokojnie nie zatrzymuj±c siê. Zwiadowcy pod±¿yli jego ¶ladem. Kiedy oddalili siê od obozu, kontynuowa³.
- Dowództwo chce, ¿eby¶my odnale¼li tego, który zniszczy³ samolot. Obejrzeli nagranie z kamer. To by³ jeden cz³owiek. I uprzedzaj±c pytanie, nie wiem jak tego dokona³ – ¿o³nierze s³uchali w milczeniu, czas na pytania bêdzie pó¼niej. – Przewioz± wrak do Instytutu i zrobi± dok³adne badania, wtedy mo¿e siê wyja¶ni. Co o tym my¶licie?
- Gówniana sprawa...
- Dziêki Anderson za podsumowanie – kapitan u¶miechn±³ siê. – Dostali¶my trasê, po której lecia³a ta kupa z³omu i przejdziemy siê ni±, moja broda mówi mi, ¿e co¶ spotkamy, wiêc miejcie oczy szeroko otwarte.
Broda kapitana nigdy siê nie myli³a. Kiedy pierwszy raz powiedzia³ co¶ podobnego, wszyscy w oddziale musieli siê powstrzymywaæ, ¿eby nie parskn±æ ¶miechem. Ale tylko za pierwszym razem. Kiedy siê okaza³o, ¿e uratowa³a im ¿ycie, nauczyli siê jej ufaæ, tak jak samemu dowódcy. Ten nauczy³ ich s³uchaæ wewnêtrznego g³osu i przeczuæ. Tego nie by³o w podrêcznikach akademii wojskowej, ale dzia³a³o, przynajmniej w przypadku Pustynnych Duchów. A je¶li co¶ dzia³a, mo¿na tego u¿yæ.
Dru¿yna rozproszy³a siê na szeroko¶ci piêædziesiêciu metrów i porusza³a siê powoli na po³udniowy wschód. S³oñce patrzy³o z góry jak przemierzaj± jego królestwo, ale nie mia³o powodu wyci±gaæ w ich stronê swoich ¶mierciono¶nych, ¶wietlnych ramion. Pustynia by³a tak¿e ich domem.

Czarnow³osy usiad³ na piasku, kiedy zobaczy³ przed sob± w³asny cieñ.
- S³oñce wzesz³o – g³os by³ niski i g³êboki.
Mê¿czyzna wyci±gn±³ z kieszeni po wewnêtrznej stronie p³aszcza masywn± ksiêgê ob³o¿on± ciemnoszar± skór± i okut± srebrem. Nie by³o na niej tytu³u ani ¿adnego znaku. Chuda d³oñ o d³ugich, suchych palcach otwar³a j± mniej wiêcej w po³owie.
D³ugow³osy spojrza³ na jedyn± widoczn± o tej porze gwiazdê. Nie zmru¿y³ oczu, a jasne, b³êkitne têczówki rozjarzy³y siê upiornie odbijaj±c padaj±ce na nie ¶wiat³o. Znieruchomia³ na krótk± chwilê, po czym skierowa³ wzrok na po¿ó³k³e karty. W prawej rêce trzyma³ ju¿ eleganckie wieczne pióro ze srebrn± stalówk±. Zacz±³ starannie kaligrafowaæ tajemnicze wyrazy. Wypisa³ je jeden pod drugim w kolumnie, a obok nich wykre¶li³ piêæ imion: Samuel, Michael, Alex, Richard, Matheus. Przygl±da³ siê uwa¿nie kartce i wysychaj±cemu na niej atramentowi, po czym zatrzasn±³ ksiêgê i schowa³ z powrotem do kieszeni. Wtedy zauwa¿y³ ma³y czerwony punkt na lewym ramieniu, który po chwili eksplodowa³ krwi±.

- Trafi³em go, sir, ale bêdzie ¿y³ – ¿o³nierz opar³ karabin o lewe ramiê i zas³oni³ lunetkê celownicz±.
- Dobrze, teraz znajdziemy go bez problemu po ¶ladach krwi. Naprzód ludzie!
¯o³nierze ruszyli szybko w stronê wysokiej wydmy, gdzie dostrzegli intruza. Kapitana zdziwi³o jego zachowanie, bo nie wygl±da³o jakby siê ukrywa³ albo ucieka³. Usiad³ na szczycie wzniesienia, co sprawi³o, ¿e ³atwo go by³o dostrzec nawet z odleg³o¶ci kilometra. Zaniepokoi³o to dowódcê. Plutonowy Alex Savage bez problemu poradzi³ sobie z immobilizacj± celu. Z tak± ran±, o ile bêdzie w stanie siê podnie¶æ, nie ucieknie za daleko. Po piêciu minutach ciê¿kiego biegu po obsuwaj±cym siê piasku, dotarli na szczyt.
- Gdzie on jest?!
Na piasku by³a tylko ciemnoczerwona plama, która szybko wysch³a na gor±cym ju¿ piasku. Nie by³o ¿adnego cia³a. Nic. Zupe³nie jakby mê¿czyzna, którego widzieli by³ tylko mira¿em. Ale z³udzenia nie krwawi±.
Mati przykucn±³ przy plamie i przygl±da³ jej siê uwa¿nie. Pozostali rozgl±dali siê nie wiedz±c za bardzo, co teraz maj± zrobiæ.
- Kapitanie – zacz±³ niepewnie szeregowiec, nachylaj±c siê bardziej nad czerwonym ¶ladem. – Tu jest srebrny pier...
Nie dokoñczy³, gdy¿ z piasku wystrzeli³a w stronê jego twarzy chuda d³oñ i poci±gnê³a go w dó³. Koledzy natychmiast ruszyli mu z pomoc±, ale zanim go chwycili ju¿ do pasa zatopi³ siê w piasku. Ca³a pozosta³a czwórka ci±gnê³a z ca³ych si³, ale nic nie pomaga³o. Mati powoli znika³ coraz g³êbiej we wnêtrzu wydmy. Kiedy zaczêli ju¿ traciæ nadziejê m³ody ¿o³nierz wystrzeli³ w górê wraz z chmur± piasku, odrzucaj±c pozosta³ych na boki. Upad³ kilka metrów dalej, kaszl±c i z trudem ³api±c powietrze. Kiedy py³ opad³ nie by³o ¶ladu po napastniku. Mati ju¿ nie kaszla³ i uspokaja³ oddech.
- Co to u diab³a?! – zdziwi³ siê kapral Anderson.
Kapitan wsta³ i otrzepa³ mundur.
- Wszyscy cali? Mati!
- Tak jest – pad³a odpowied¼.
- Dobrze.
- Co ciê wci±gnê³o w piasek? Opisz to.
- Sir – szeregowy waha³ siê nie wiedz±c za bardzo, jak opisaæ to, co widzia³, a mo¿e po prostu przypomina³ sobie szczegó³y. – To by³o ludzkie ramiê, takie zwyczajne.
- Ludzkie?!
Kapitan nic nie mówi³. Wszyscy byli zszokowani ca³± sytuacj±. To by³o nie naturalne. Najbardziej nienaturalne ze wszystkich „nienaturalno¶ci”, z jakimi mieli do czynienia. Ludzie ukrywaj±cy siê w piasku, to nic dziwnego na pustyni, ale je¶li s± silniejsi ni¿ czterech mê¿czyzn i rzucaj± ¿o³nierzami na trzy metry w górê, to ju¿ przesada.
- Plutonowy! Kiedy nastêpnym razem zobaczysz cel, rozwal mu ³eb.
- Tak jest!
- Zbieraæ siê ludzie, idziemy na polowanie.

Konwój eskortowany przez dwa plutony komandosów dotar³ w³a¶nie pod bramy Instytutu. Dwa Jeepy jako pierwsze przejecha³y przez dobrze strze¿on± bramê, a za nimi powoli wgramoli³a siê wielka ciê¿arówka na g±sienicach otoczona przez ¿o³nierzy. Nie zatrzymuj±c siê skierowa³a siê do jednego z czterech hangarów umiejscowionych po zachodniej stronie placu. Oprócz nich na terenie Instytutu znajdowa³y siê koszary po³±czone z po³o¿on± dwie¶cie metrów na wschód baz± wojskow± oraz budynek g³ówny, gdzie prowadzono prace badawcze z zakresu genetyki, wirusologii i szeroko pojêtej techniki zbrojeniowej. Centrum badawcze zasila³y wielkie pola ogniw s³onecznych, które znajdowa³y siê w promieniu pó³ kilometra we wszystkich kierunkach i przekazywa³y energie wi±zk± laserow± bezpo¶rednio do odbiorników na szczycie wie¿y budynku g³ównego. Mê¿czyzna w jasnym p³aszczu obserwowa³ jeszcze chwilê ten cud techniki, po czym skupi³ sw± uwagê na zamykaj±cej siê bramie wjazdowej. Powolnym krokiem ruszy³ w jej stronê nie zwracaj±c uwagi na stra¿ników.
By³o po³udnie – pora, kiedy s³oñce ¶wieci najja¶niej w ci±gu dnia. Nieznajomy mia³ je dok³adnie za plecami, dziêki czemu stra¿nicy nie mogli dostrzec, ¿e siê zbli¿a. Kiedy by³ ju¿ bli¿ej ni¿ sto kroków od posterunku, brama, ni st±d ni zow±d, zaczê³a siê otwieraæ powoli, ku wielkiemu zdziwieniu strzeg±cych jej ludzi.
- Co u licha?!
- Chyba mechanizm szlag trafi³. Ej wy! – zawo³a³ jeden, prawdopodobnie dowódca warty, do dwóch ¿o³nierzy w pe³nym rynsztunku. – Powiadomcie komendanta i g³ównego technika! Migiem!
D³ugow³osy nie zwalnia³ ani nie przy¶piesza³ kroku, jakby marsz i obserwowanie uwijaj±cych siê stra¿ników sprawia³y mu przyjemno¶æ. Dowódca warty zgodnie z protoko³em obserwowa³ pustynie, w poszukiwaniu jakich¶ niepowo³anych osób, ale nie dostrzeg³ nikogo nawet, gdy tajemniczy mê¿czyzna przeszed³ obok niego na wyci±gniêcie rêki. Wygl±da³o na to, ¿e ¿adna ¿ywa istota na terenie nie zauwa¿a³a go. Skierowa³ siê w stronê laboratoriów ignoruj±c zamieszanie, jakie znów wywo³a³a, tym razem zamykaj±ca siê, brama.
Wej¶cie do g³ównego budynku Instytutu chronione by³o przez zwyczajny zamek magnetyczny, który podobnie jak brama g³ówna powita³ d³ugow³osego z otwartymi ramionami. Wewn±trz by³ niewielki hall, w którym na ¶cianie wisia³ uproszczony plan budynku. Na parterze znajdowa³y siê kwatery naukowców i personelu technicznego, a g³êbiej pod ziemi± oznaczono ró¿nymi kolorami laboratoria badawcze. Mê¿czyzna jednak nie zwróci³ uwagi na mapê, dok³adnie wiedz±c dok±d chce siê udaæ. Skierowa³ siê do najbli¿szej z trzech wind i zjecha³ na poziom B5.

M³oda kobieta ubrana w czysty, bia³y fartuch szybkim krokiem przemierza³a korytarz laboratorium. Oczekiwa³ jej kierownik projektu, któremu mia³a zdaæ sprawozdanie z niedawno ukoñczonego eksperymentu. W³a¶ciwie do umówionego spotkania pozosta³y jeszcze dwa kwadranse, ale otrzymane wyniki przewy¿sza³y oczekiwania, co nie zdarzy³o siê tu od kilku lat. Laboratorium B5 zajmowa³o siê badaniami nad nowym korona-wirusem, który w teorii mia³ wspó³istnieæ z organizmem ludzkim, zwiêkszaj±c mo¿liwo¶ci bojowe ¿o³nierza, jednak zabija³ wszystkich nosicieli, nawet tych wyhodowanych sztucznie. Tak by³o a¿ do teraz.
Samanta Delacroix, bardziej znana tu na dole jako próbka ES-616, zosta³a przeniesiona z piêtra wy¿ej, gdzie prowadzono badania nad lekiem na raka. Niestety leczenie nie powiod³o siê i Zarz±d zdecydowa³ wykorzystaæ kobietê, zanim umrze. Tym sposobem zosta³a zainfekowana i poddana standardowym testom. Naukowcy nie spodziewali siê nawet, ¿e prze¿yje, ale wirus zaadaptowa³ siê idealnie. Po kilku dniach pokona³ nowotwór mózgu i wyra¼nie wzmocni³ organizm kobiety. Nie by³o po niej widaæ nawet ¶ladu po chorobie. Wstêpne testy pozwoli³y stwierdziæ, ¿e Samanta uzyska³a ponadprzeciêtn± odporno¶æ i zadziwiaj±ce zdolno¶ci regeneracyjne. Bardzo szybko przystosowuje siê te¿ do warunków otoczenia. Za ka¿dym razem lekarze zwiêkszaj± dawkê ¶rodków uspokajaj±cych, które trzymaj± j± w stanie braku ¶wiadomo¶ci.
Uczona kobieta zatrzyma³a siê przed drewnianymi drzwiami, na których widnia³a tabliczka z imieniem i nazwiskiem: Alexander Bielawsky. Zapuka³a i doszed³ j± g³os przywodz±cy na my¶l mê¿czyznê w ¶rednim wieku, trochê roztrzepanego.
- Tak? W czym mogê pomóc? To znaczy... Proszê wej¶æ.
Kobieta u¶miechnê³a siê do siebie i poprawi³a identyfikator na piersi, po czym nacisnê³a na klamkê i wesz³a do pokoju. Pomieszczenie by³o bardzo jasno o¶wietlone, co od razu rzuca³o siê w oczy. Halogenowe lampy by³y du¿o silniejsze ni¿ te w korytarzu, czy w pomieszczeniach badawczych. Profesor lubi³ jasne ¶wiat³o, ³atwiej mu siê przy takim my¶la³o, jak sam wiele razy powtarza³.
- Usi±d¼ proszê – wskaza³ obity ciemnobr±zow± skór± fotel na kó³kach. Pani doktor podziêkowa³a z lekkim uk³onem i spoczê³a.
- Witaj Kiro. Co ciê sprowadza – zerkn±³ na zegarek – prawie pó³ godziny przed czasem?
- ES – 616 obudzi³a siê – zaczê³a bez zbêdnych uprzejmo¶ci, jak to mia³a w zwyczaju, kiedy dzia³o siê w jej ¿yciu co¶ wa¿nego. – I wygl±da na to, ¿e uodporni³a siê ju¿ ca³kowicie na ¶rodki usypiaj±ce. W takim tempie najdalej pojutrze kto¶ bêdzie musia³ z ni± porozmawiaæ.
- Wiêc ona teraz nie ¶pi – zdziwi³ siê profesor, a jego oczy otworzy³y siê szerzej.
- Jeszcze ¶pi. Kaza³am obni¿yæ zawarto¶æ tlenu w jej sali do dwóch procent – podkre¶li³a ostatnie wyrazy daj±c do zrozumienia, jak krytyczna jest sytuacja.
- ¯aden cz³owiek nie prze¿yje w takiej atmosferze.
- Tak, ale Samanta zdaje siê przyzwyczajaæ. Mia³ byæ idealny ¿o³nierz, czy¿ nie tak?
Alexander pokiwa³ powoli g³ow±, b³±dz±c chwilê my¶lami gdzie indziej.
- Jakie badania ju¿ zd±¿yli¶cie przeprowadziæ – spyta³ w koñcu.
Doktor Watson otworzy³a skoroszyt i poda³a mê¿czy¼nie dokumentacje medyczno-naukow±.
- Wykonali¶my EEG i tomografiê mózgu. Oba wykaza³y wzmo¿on± aktywno¶æ p³ata czo³owego i potylicznego. JRM tak¿e to potwierdzi³. Odporno¶æ na czynniki zewnêtrzne ca³y czas wzrasta. Rany goj± siê b³yskawicznie, wszelkie choroby, jakie zaimplementowali¶my, zosta³y w przeci±gu kilku godzin wyparte przez naszego wirusa i zosta³a wykszta³cona naturalna odporno¶æ na nie – kobieta by³a wyra¼nie podekscytowana odkryciem. – Ten wirus to panaceum na wszystko.
- A skutki uboczne? Na pewno jakie¶ s±, to wszystko wygl±da zbyt piêknie, jak na mój gust.
- Hm... Wirus ma dwa ogniska: w mózgu, tam gdzie by³ nowotwór, i w dolnej czê¶ci podbrzusza, w okolicach jajników.
Profesor spojrza³ na Kirê z nad okularów, wzrokiem mówi±cym: „Co do cholery?!” Kobieta po chwili doda³a:
- Ju¿ pracujemy nad wyja¶nieniem tego zjawiska. Mo¿liwe, ¿e EC-107 nie wp³ywa jedynie na mózg i uk³ad odporno¶ciowy, ale te¿ ingeruje w genotyp. Szczerze mówi±c, profesorze, nigdy wcze¶niej nie spotka³am siê z czym¶ podobnym. Nie wiem czy mo¿na nazywaæ EC-107 wirusem.
- Nie nam go nazywaæ, Kiro, my mamy go tylko zrozumieæ. Ciekawe czy Richard te¿ stwierdzi³ wp³yw wirusa na uk³ad rozrodczy.
- U ES – 617?
- Tak, to klon Samanty i, z tego, co widzia³em, wirus tak¿e j± polubi³.
- Kiedy...
Pytanie przerwa³ alarm z g³o¶ników na korytarzu. Niski silny g³os komputera Systemu Ochrony zag³usza³ pulsuj±cy sygna³ d¼wiêkowy.
- Uwaga! Naruszenie praw dostêpu w sektorze 12 C, rozhermetyzowanie pomieszczenia badawczego numer 21. Ryzyko ska¿enia. Przystêpujê do sterylizacji sektora.
Doktor Watson zerwa³a siê z krzes³a.
- To pokój Samanty!
W jej oczach widaæ by³o szczery strach. Po¶wiêci³a tym badaniom prawie 4 lata ¿ycia, zrezygnowa³a z rodziny dla kariery naukowej, a za chwilê wszystkie owoce jej pracy obróc± siê w popió³ – dos³ownie i w przeno¶ni...


Post zosta³ pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Piotreksus



Do³±czy³: 24 Wrz 2006
Posty: 194
Przeczyta³: 0 tematów

Ostrze¿eñ: 0/5
Sk±d: z Otch³ani

PostWys³any: Wto 19:58, 10 Pa¼ 2006    Temat postu:

Hmm pocz±tek to taki troche zakrêcony ale im dalej tym ciekawiej ja bym na twoim miejscu jeszcze to popisal bo moze sie rokreci ale nie przesadzal z fajerwerkami bo bedzie kaszana, taka jest moja opinia

Post zosta³ pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dragon_Warrior
God Emperor


Do³±czy³: 25 Lut 2006
Posty: 8790
Przeczyta³: 0 tematów

Pomóg³: 16 razy
Ostrze¿eñ: 0/5

PostWys³any: Wto 21:19, 10 Pa¼ 2006    Temat postu:

"Podrapa³ j± automatycznym ruchem" - ¶rednio pasuje ...

"oboje zniknêli w mroku nocy" - to tma by³a kobitka ?
"a to z prostego faktu, ¿e Beholder E – 5 by³ samolotem bezza³ogowym" - '¿e' chyba niepotrzebne

"Zbieraæ siê ludzie, idziemy na polowanie.' a gdzie tu i¶æ cel jest pod nimi bo chyba nie zak³adaj± ze sie teleportowa³ albo przekopa³ pod ziemi± ... nawet je¶li to zrobi³ to ciê¿ko konwencjonalnemu dowódcy zak³adaæ tak± ewentualnosæ ...

"Wewn±trz by³ niewielki hall," - wersja pl od 'hall' Razz
"Uczona kobieta" - czy ja wiem czy to pasuje ...


poza tym ca³kiem ciekawie nie licz±c nierównego pocz±tku ... od pierwszego strza³u juz lepiej ...


Post zosta³ pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lamarath



Do³±czy³: 07 Wrz 2006
Posty: 298
Przeczyta³: 0 tematów

Ostrze¿eñ: 0/5
Sk±d: P³ock

PostWys³any: Pi± 15:56, 03 Lis 2006    Temat postu:

przyj±³em ;] Kiedy¶ tam poprawie :]

Post zosta³ pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wy¶wietl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum P³ocki Klub Fantastyki Elgalh'ai Strona G³ówna -> Sekcja Twórcza Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie mo¿esz pisaæ nowych tematów
Nie mo¿esz odpowiadaæ w tematach
Nie mo¿esz zmieniaæ swoich postów
Nie mo¿esz usuwaæ swoich postów
Nie mo¿esz g³osowaæ w ankietach


fora.pl - za³ó¿ w³asne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin