Forum Płocki Klub Fantastyki Elgalh'ai
Mały ruch? Zapraszamy na www.facebook.com/elgalh/
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nawet nie macie świadomości, jak bardzo mi się w domku nudzi

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Płocki Klub Fantastyki Elgalh'ai Strona Główna -> Sekcja Twórcza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
fearon
Tokjo


Dołączył: 28 Paź 2006
Posty: 3920
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 3/5

PostWysłany: Czw 19:15, 06 Maj 2010    Temat postu: Nawet nie macie świadomości, jak bardzo mi się w domku nudzi

Pamiętacie mój plan na epicką powieść, opowiadającą o losach postaci z plakatu PDFa V? Razz
Jak nie pamiętacie, to dobrze, bo gdy tak opowiadałem o mym pięknym pomyśle, to praktycznie całą fabułę streściłem.
Dodałem też bohaterów spoza plakatu, którzy będą pełnić role marginalną. Razz

Eat that!

Czarne z czerwonym biega po zielonym


Prolog

Bambusek uciekał...
Drażniło go to niezmiernie. Wszak ucieczka jest nikomu nie potrzebną czynnością, która zabiera cenne pokłady energii, przydatne do wielu ciekawszych zajęć. Choćby do układania rozpisek...
No dobra.... Tak po prawdzie wkurzające w tym całym zdarzeniu było to, że musiał uciekać przed konkretną osobą, która – w tym wypadku – miała za zadanie odebrać mu życie.
Irytujące...
Wprawdzie mógł przestać. Miał tego świadomość. Zawsze była możliwość gwałtownego wyhamowania i pogodzenia się ze swoim losem. Takie już jest życie. Człowiek szaleje sobie i nagle - bęc! - umiera.
Albo zostaje zabity...
Czy też zamordowany ze szczególnym okrucieństwem, co w gruncie rzeczy ogranicza się do jednego.
Brać też można pod uwagę kondycje fizyczną jego oprawcy. Z przykrością muszę to stwierdzić, ale Bambusek nie miał większych szans w tym szaleńczym pościgu ulicami Płocka. Jak jednak każda uciekająca osoba, liczył na nagły przypływ szczęścia, jakiś kataklizm nuklearny, czy inną potężną rzecz, która mogłaby zatrzymać biegnącego za nim człowieka.
Nic takiego jednak się nie przydarzyło. Zamiast tego noga Bambuska przywitała się dość niechętnie z pociskiem o średnicy dziewięciu milimetrów.
Upadł, przeklął swój los i przywitał wzrokiem swojego 'już za chwilę' mordercę.
- Och Bambus... - ton podchodzącego Krzewa był niezwykle spokojny – Wiedziałeś, że nie masz ze mną szans. Regularnie chodziłem na WF, gdy szkolili mnie w turystyce i rekreacji. Z takimi się nie zadziera...
- Pieprz się!
- Och! – Krzew zaśmiał się złowieszczo, jak to mają w zwyczaju czarne charaktery, gdy kontrolują sytuację – Najwidoczniej nie chcesz rozmawiać.
Bambus wybitnie nie miał dziś szczęścia, choć dzień zapowiadał się tak dobrze. Jego kobieta będzie miała dziecko i to w dodatku z nim. Zdążył o tym powiedzieć tylko swojemu bratu, na co ten zareagował szczerą zazdrością, podlaną kilkoma mocnymi słowami pod jego adresem. Tak... To mógł być dobry dzień, ale później wszystko musiało się posypać. Popieprzyć koncertowo do tego stopnia, że Czarna Wiewka, Mroczna Księżniczka Płocka i Okolicznych Wsi, wysłała na niego swojego najwierniejszego psa – Krzewa.
Psa, który właśnie się niecierpliwił tą przerwą na wewnętrzne rozterki Bambuska...
- Powiedz mi – Bambus wydusił z siebie w przypływie heroizmu – Czy to prawda, że jesteś erotyczną zabawką Czarnej Wiewki?
Nie odpowiedział. Zamiast tego wpakował w niego cały swój magazynek. Tak, by cała okolica wiedziała, że ktoś właśnie zajmuje się masakrowaniem zwłok i robi to na koszt miasta.

* * *

- Bierz swoje kościste dupsko i zabieraj się stąd!
- Śmierć?
- Coś w tym rodzaju, Bambusku... – odpowiedziało Coś W Rodzaju Śmierci


Post został pochwalony 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
fearon
Tokjo


Dołączył: 28 Paź 2006
Posty: 3920
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 3/5

PostWysłany: Pią 22:00, 07 Maj 2010    Temat postu:

Czarna Wiewka

Płocki amfiteatr miał być z założenia centrum kulturalnym, koncertującym w sobie najważniejsze dla okolicy imprezy o mocy, która prostego człowieka doprowadzała by do błogiego snu, a pozerom, udającym światowe osoby, miała gwarantować namiastkę orgazmu duchowego. Niestety częstotliwość wydarzeń sprawiła, że więcej ludzi skupiały położone niedaleko schody, gdzie degustowano różnorakie trunki, po których człowiek stawał się weselszy. Na to jednak nic nie poradzisz, jeśli ktoś woli pić piwo w plenerze, to jego prywatna sprawa.
Wiewka, widząc tą sytuacje, postanowiła wyjść obywatelom naprzeciw. Przeistoczyła amfiteatr w pierwszą w Polsce arenę gladiatorów z prawdziwego zdarzenia, gdzie zdeprawowani wojownicy umierali ku radości ogółu w sposób, który doprowadziłby producentów Piły do mdłości.
Dziś, jak co piątek, odbywały się specjalne pokazy ku czci Mrocznej Księżniczki Płocka i Okolicznych Wsi. Wiewka siedziała dumnie w honorowym miejscu, mając u swego boku Krzewa, jej ochroniarza i człowieka od brudnej roboty. Niektórzy twierdzili, że Mateusz pełni także funkcję seks niewolnika, niestety nikt nie żył wystarczająco długo, by podać argumenty na poparcie tej tezy. Jakby to... Seria niefortunnych wypadków, kończących się śmiercią. Wiecie, jak to jest w mieście, rządzonym twardą ręką tyrana, nie?
- Powiedz mi, słodki... – Wiewka spojrzała zalotnie w kierunku Krzewa – W dzisiejszych czasach dalej rzuca się chrześcijan na pożarcie?
- Obawiam się, że nie.
Może i nikt nie przeżył, by potwierdzić, że Krzew pełni rolę erotycznej zabawki, no ale sami zobaczcie. Największy morderca w Płocku i okolicy, Upiorny Lord Dobrzykowa, jest grzeczny i potulny wobec drugiej osoby! Musi być coś na rzeczy!
- No to na kim teraz wykonuje się masowe mordy? - Wiewka nie przestawała się dopytywać – Na żydach?
- Gimnazjaliści, moja pani... - głos Lorda był niezwykle cichy, jakby wstydził się stwierdzić ten jakże oczywisty fakt – Obecnie najmodniejsze jest mordowanie gimnazjalistów.
- Hm... Przygotowali dziś takich?
- Nie, Skarbie...
Upiorny Lord nazywa kogoś swoim 'Skarbem'? Sami sobie dochodźcie do wniosków, dla mnie to zbyt oczywiste...
W międzyczasie z głośników wydobył się czysty głos komentatora. Ponieważ walki gladiatorów były niezwykle krwawe, żaden z prowadzących nie odważył się wyjść na scenę. Lepiej siedzieć w zamkniętym i dobrze zabezpieczonym pokoiku, popijając napoje chłodzące, niż narażać swoje życie dla promocji własnego wizerunku.
- Witam wszystkich, zgromadzonych na cotygodniowych spotkaniach ku czci naszej pięknej władczyni! - Burza oklasków była równie silna, co sztuczna, czyli w gruncie rzeczy bardzo głośna. - Na dzień dzisiejszy Zjednoczone Stowarzyszenie Gladiatorów przygotowało występ największej gwiazdy...
Komentator mógłby tak długo, ale na arenę wpadły dwie dziwne postacie. Żeby było jasne – byli w gruncie rzeczy normalnymi ludźmi, mieli obie nogi, obie ręce, nikt też na ich widok nie odwracał wzroku. Dziwne w tym wszystkim było to, że cywile sami z siebie weszli na arenę. Dziwne i w pewien sposób samobójcze.
- To ich przygotowali? - ton Wiewki sugerował zawód, a zawód Księżniczki sugerował przeważnie śmierć, no a za to odpowiadał już Krzew.
- Nie sądzę...
Dwie postacie niemrawym krokiem podreptały na środek areny.
- Ciiiiiii... - wydobył z siebie gość, wyglądający na zdrowszego – Mamy tu... Mamy tu z kolegą ważną wiadomość...
Rudzielec – bo ten zdrowszy miał piękne, czerwone włosy – rozejrzał się dokładnie, jakby właśnie powolutku uświadamiał sobie, gdzie stoi. Choć jego wyrazowi twarzy bliżej do obrazu Picassa, można było wyczytać speszenie, gdy spotkał się wzrokiem z Czarną Wiewką.
- Och, pardon madame! – chłopak wyszczerzył zęby – Proszę poczekać, to ja postawię kolegę i zaraz się przedstawimy...
- Mmm – dodał znajomy
- No więc... – Rudy starał się pozostawić towarzysza w pionowej pozycji, lecz szybko się poddał – He, he, żarty sobie stroi, stary dowcipniś – nachylił się nad kolegą, gdy ten pocałował ziemię – Wstawaj! Jesteś przed Świętą Panienką! - znów pokazał swoje uzębienie Wiewce – Musisz okazać... ten... szacunek!
- Zostaw tego pijaka! - rzucił ktoś z publiczności
Chłopak zbadał stan swojego leżącego kolegi na tyle dokładnie, na ile miał siły. Wymagało to ponownego nachylenia się, upadnięcia i powstrzymania wymiotów, co naprawdę było heroicznym wysiłkiem.
- Heh... – zauważył bystrze – No faktycznie... Zawsze mu gadałem, że musimy się kiedyś napić, ale do tej pory wykręcał się samochodem. No to... Ten... Dziś przyjechał pociągiem, to sobie popiliśmy... - jego twarz nabrała dziwnego wyrazu – Muszę państwa na chwilę przeprosić...
Hm... Co by nie mówić o tym chłopaku, nie pokazał się od najlepszej strony, choć oddał z siebie wszystko, co mógł. Czyli, w tym wypadku, śniadanie z całkiem smacznym obiadem, choć trudno to było stwierdzić po stanie wymiocin.
- Krzew...
- Tak? - wiedział, co będzie musiał zrobić, ale lubił brzmienie głosu swojej pani
- Zajmiesz się nimi, prawda?
Skinął głową.
W międzyczasie rudzielec doprowadził się do porządku.
- No to się przedstawimy! - krzyknął dumnie – Jestem Tokjo, a ta sierota, która leży na ziemi, to nie kto inny jak Geeko, brat Bambuska!
- Mmmmszyj – zabulgotał Geeko, co w dość swobodnym tłumaczeniu znaczyło „umrzyj”.
- No więc mamy z Geekiem wiadomość, do pani Wiewki! - Tokjo wycelował palcem w kierunku Księżniczki – Tak! Tak! Do ciebie, paniusiu! Mój kolega przyszedł, wypłakać mi się, że zabiłaś mu brata, a tak nie wolno! To się nie godzi, tak zabijać niewinnych ludzi! Że co on zrobił? Że trochę się przeciwstawił? No i co? Nie wolno mu?
- Nie wolno – odpowiedziała kobieta, która leniwym krokiem wchodziła na scenę.

I w ten oto sposób Tokjo sprawił, że pijani studenci stali się nowym szałem w kategorii 'najlepsza ofiara na masowe egzekucje', miażdżąc popularnością gimnazjalistów i chrześcijan z ich najlepszego okresu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
fearon
Tokjo


Dołączył: 28 Paź 2006
Posty: 3920
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 3/5

PostWysłany: Wto 15:19, 18 Maj 2010    Temat postu:

DW

Radziwie płonęło. Każda wioska, każdy obskurny domek, nawet ogródki działkowe. Wszystko było trawione przez ogień. Mieszkający na tym terenie tatarzy starali się ratować swój majątek, lecz żywioł był bezlitosny. Nieliczni szczęśliwcy uciekali na koniach w stronę cywilizowanego Płocka. Ci, którym udało się dojechać do mostu, mijali dwójkę ludzi, zmierzających w sam środek tragedii.
- Wy uciekać – krzyknął w stronę pary jeden z tatarów – Tam wielkie zło! Skrzydlate! Straszne! Ogień! Wszędzie ogień! - nie czekając na odpowiedź, pognał galopem przez most.
- Ten smok chyba przeszarżował – mruknął DW do idącej obok niego Niny – Zawsze ograniczają się do zjadania owiec i bawienia się z dziewicami.
- Jesteśmy na Radziwiu. – kobieta zakryła twarz przed dymem – Tu hoduje się tylko konie, a dziewczyny stają się żonami i matkami już w wieku trzynastu lat. Smoki nie są pedofilami.
Bestię znaleźli dość szybko. Właściwie to potwór sam ich wyczuł. Ich zapach wyróżniał się w miejscu, gdzie konie spały razem ze swoimi właścicielami. Pachnęli czystością i cywilizacją, a tego starożytne istoty nie znosiły.
Jako, że smoki są z natury leniwe i powolne, Arek z Niną mieli sporo czasu na przyjrzenie się temu cudnemu tworowi natury, który za za chwilę zostanie brutalnie zamordowany. Nie, żeby było co oglądać. Potwór wyglądał jak każdy inny. Wielkie, czerwone cielsko, całkiem konkretne skrzydła, ogon dłuższy niż wydaje się czytelnikowi i inne tego typu smocze atrybuty. Równie dobrze można wpisać w Google hasło 'czerwony smok' i oszczędzić sobie moich prób opisania zwierza.
Był jednak smokiem, więc to łatwych zawodników nie należał. Problem leżał przede wszystkim w jego rozmiarze. Z blokiem mieszkalnym nie często bije się na pięści, ale w każdym większym tworze fantastycznym bohaterowie pokonują smoki, więc DW z Niną musieli się nim zająć. Nawet, jeśli nie miałem pomysłu, jak się za napisanie tego zabrać.
W międzyczasie potwór zaczął powoli zbliżać się w kierunku dzielnej pary bohaterów. Odległość pomiędzy nimi była na tyle mała, że smokowi nie chciało się wzlatywać w powietrze, by zmiażdżyć zabójców bestii skutecznym atakiem z powietrza. W całej okolicy szalał ogień, więc spalenie żywcem kolejnej dwójki ludzi było by tak pozbawione stylu i klasy, że można mieć od tego mdłości. Dlatego też sunął leniwie, jakby spodziewał się swojego marnego losu.
DW, widząc zbliżający się cel, zaczął ubierać się w swoją zbroję, z której znany był w całej okolicy. Nie była złota, a o lśnieniu nie ma co mówić. Sprawdzała się jednak na fajtach, więc to ją wybrał na dzisiejszy dzień. Nina w tym czasie wyjęła łuk, założyła na niego cięciwę (co jest dość dziwne, bo w końcu bohaterowie zawsze mają założoną cięciwę na łuku) i wyjęła jedną ze zmodyfikowanych tatarskich strzał. Modyfikacja polegała na dodaniu ładunku wybuchowego na wzór dzielnego Rambo. Znacie te klimaty.
Po Radziwiu rozniósł się głośny ryk bestii, którym to chciała zakomunikować światu, że dotarła do celu. Coś tu jednak nie grało. Ludziki zniknęły. Smok musiał więc wykorzystać kolejne pokłady energii do rozejrzenia się po okolicy.
Pusto...
Warknął coś na wzór przekleństwa. Nie po to marnował tyle czasu na dojście, by na końcu trasy przywitać się z brakiem jakiejkolwiek żywej istoty. Miał już zabierać się z tego miejsca i wracać do żony na obiad, kiedy to eksplozja nuklearna rozerwała mu brzuch. Tak to się kończy, jeśli nie patrzymy pod nogi.
Nina miała już wyciągnąć drugą strzałę, by poprawić swoje dzieło zniszczenia, ale DW jej zabronił.
- Już po wszystkim. Smok umarł. - przemilczał fakt, że nie potrzebnie zakładał zbroję – Zabierajmy się. Ojciec dzwonił, że czeka samochodem przy moście.
Nina nie chciała masakrować smoczych zwłok. Bardziej interesowała ją w tej chwili zabawa w równanie Radziwia z ziemią, ale już nic nie mówiła i zabrała się w drogę powrotną.
W czasie ich wędrówki do auta zaczął grać motyw muzyczny z Gwiezdnego Pyłu. DW czym prędzej odebrał komórkę, pogadał chwilę, wyraził swoje zdanie na temat usłyszanych informacji i rozłączył się.
- Bambusek dał się zabić, – rzucił w kierunku Niny – a jego brat obrażał publicznie Czarną Wiewkę i siedzi teraz w lochu, czekając na egzekucję. - westchnął – Bambuski zawsze dają się wrobić. Jestem pewny, że gdyby do Geeka przyszła kobieta w ciąży z niemowlakiem i kazała płacić mu alimenty, to ten by zaraz się zgodził...
- Zrobimy coś? - ton głosu Niny sugerował wyraźnie, by nie robili nic
- Musimy... W przeciwnym wypadku opowiadanie nigdy się nie rozkręci...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
fearon
Tokjo


Dołączył: 28 Paź 2006
Posty: 3920
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 3/5

PostWysłany: Pon 22:10, 05 Lip 2010    Temat postu:

Myśleliście, że olałem już moje dzieło życia! Już pewnie odetchnęliście z ulgą! No cóż... Dziś na wygwizdowie złapało mnie natchnienie!
______________________________________________________

Tokjo

Mówią, że po piciu alkoholu człowiek nie śni. Jeśli więc mamy do czynienia z prawdziwą teorią, to Tokjo musiał teraz mieć wizję, bo gnał przez różnorodne obrazy niczym Stig po torze testowym Top Gear. Jako początkujący wizjoner, prorok i zbawca świata, miał jednak problemy z uformowaniem migających scen, by dało je się opisać bez uciekania się do czarnej mowy i kontaktów z narkotykami. Stoczył więc ciężką walkę z samym sobą i dzięki całej masie wyimaginowanych fikołków (miało się za coś tą czwórkę minus z WueFu) dopiął swego.
Został wrzucony do jakiejś świątyni. Ze względu na panujący we wnętrzu przepych, doprawiony zachodnią nowoczesnością, stwierdził że ma do czynienia z kościołem chrześcijańskim. To już jest coś. Będzie miał o czym opowiadać znajomym, nawet jeśli nic więcej się nie wydarzy.
Na szczęście działo się więcej. O ołtarz opierał się jakiś duży facet w wielkich, czarnych szmatach. Bez skrępowania palił szluga, przyglądając się z pogardą Tokjowi.
- Co się tak gapisz, cipo? - rzuciła wielka czarna postać
- Pony? - Tokjo nie krył zdziwienia. - Co tu robisz?
- Sesja mi się skończyła, debilu.
- Aaa...
- Aaaa! – warknął Kuc – Nie stękaj, bo czasu nie mam, muszę zaraz matkę z zakupów zabrać.
- Dlaczego właśnie kościół?
Kuc wskazał fajkiem w stronę siedzącego niedaleko Bambuska. Trudno go było zauważyć, bo dzielnie się ukrywał między ławkami, grając w coś na laptopie. Tokjo przez moment chciał mu pomachać, ale stwierdził, że nie będzie go odciągał od zabawy. Pewnie musi napisać jakiś ważny tekst dla Grama.
- Poczekalnia jakaś... - Pony na chwilę zawiesił głos – Słuchaj chu jku, zbójku, czasu nie ma, wizja się niedługo skończy, a wiadomość mam.
- O! - przez umysł Tokja przebrnęła szybko myśl, że zaraz pozna jedną z najważniejszych tajemnic wszechświata – Wal szybko!
- Chciałbyś pizdusiu, co? Na początku oddaj mi dwie dychy!
- Co?
- Jajco, pizdo! - znęcanie się nad Tokjem dostawało się w zestawie razem z ksywką Pony, więc korzystał z tego ile wlezie - Pamiętasz, jak rzygałeś na Tumskiej?
- Nieee...
- No właśnie! Więc wtedy przechlałeś moje dwie dychy! Dawaj kasę, to dostaniesz niusa!
- No Pony... - Tokjowi załączył się zmysł żulowski – Wiesz, że ci oddam. Zawsze oddaję. Ja bym nie oddał? Jutro przyniosę kasę.
- Nie pierdol. Oddajesz, to pogadamy.
Dzielny Tokjusz musiał pogodzić się z przegraną. Westchnął... Cóż... Grunt, że nie został przez niego pobity. Przyjdzie czas, to dowie się o tej wielkiej tajemnicy.
- To już po wizji? - spytał
- Ta... - Pony był zajętym gaszeniem szluga. - W piątek idziemy z Witusiem na piwo.
- Spoko, będę... - wyszeptał bez entuzjazmu.

* * *

Wizja minęła i wracał powoli do rzeczywistości. Czuł to. Całym ciałem. Nie pamiętał nic, co wydarzyło się pomiędzy wypiciem pierwszego kieliszka z Geekiem, a rozmową z Ponym, ale wiedział, że powrót nie będzie miły. Powroty nigdy nie były miłe. Jeszcze gorsze były wymioty, a na takie właśnie mu się zbierało. Miał jednak swój honor i upokarzać się nie będzie. Przeczeka, może mdłości miną.
- Tokjo? – jego śpiący jeszcze mózg odebrał sygnał od uszu. Chciały przekazać, że Geeko coś mówi. - Żyjesz?
Już miał odpowiedzieć, ale mdłości nie minęły. Wręcz przeciwnie – wydostały się z jego ust i popłynęły na zimną podłogę. Całe szczęście, bo nie miał żadnego zabawnego i poniżającego tekstu pod ręką, a bez tego nie może rozmawiać.
Gdy już mu się polepszyło, postarał się usiąść i rozejrzeć. Miejsce, w którym przebywali z Geekiem przypominało loch z taniego filmu fantasy. Leżeli na podłodze, Geeko po przeciwnej stronie sali (pewnie ze względu na smród Tokja), a mniej więcej na środku wisiał kościotrup przykuty łańcuchami to sufitu. Można było się przestraszyć, ale dobry obserwator zauważał na nim pieczątkę Ministerstwa Edukacji.
- Co się stało? - standardowe pytanie Tokja, po takich pobudkach.
- Ja tam nic nie pamiętam, ale strażnik powiedział, że zwyzywałeś publicznie Wiewkę na arenie gladiatorów, więc wysłano na nas najlepszą zawodniczkę, cudzoziemkę jakąś.
- I żyjemy? - w takich chwilach Tokjo wolał nie żyć
- No żyjemy. Podobno zwymiotowałeś na nią. Wściekła się, stwierdziła że w takich warunkach pracować nie będzie i sobie poszła.
- Ładna była?
- Tokjo – Geeko, gdyby mógł, użyłby teraz emotikony z języczkiem – Nie pamiętam. Teraz to i tak nieważne. Zaraz mnie zabiorą, bo oczywiście musiałeś powiedzieć wszystkim, że jestem bratem Bambuska.
- Oj tam, oj tam... – lekko się uśmiechnął, bo na więcej nie miał siły – Wiesz dobrze, że ze mną nic ci nie grozi. Bez walki im ciebie nie oddam. Kumpli się nie olewa!
Gdy przyszli po Geeka, Tokjo udawał, że śpi.

* * *

Przesiedział w samotności kilka godzin. Nie mógł policzyć ile, bo co jakiś czas zapadał w sen, z którego budził się tylko po to, by oddać światu truciznę, którą wlał sobie poprzedniej nocy. Gdy jego brzuch zaczął powoli stwierdzać, że już jest na tyle pusty, by warto go było zapełnić, przyszedł akurat strażnik z jedzeniem.
- Jedz – rzucił mu miskę z jakąś typową dla takich miejsc mazią.
- Jak masz na imię? - Tokjo wolał zająć mózg czymkolwiek, zanim zacznie myśleć o jedzeniu tego wynalazku.
- Po co ci to?
- No wiesz... - zaczął kręcić – Będziesz tu wpadał, rzucał mi żarcie i takie tam, a ja siedzę sam i głupio tak. No podaj imię, nic się przecież nie stanie!
- Fał – odpowiedział niechętnie Fał
- No więc... Fał... Może mnie wypuścisz?
Fał stwierdził, że nie będzie odpowiadał na głupie pytania.
- Ale ja mam wielu wpływowych znajomych! – Tokjo nie dawał za wygraną – Jeszcze, nie daj Boże, ktoś tu przyjdzie i cię zamorduje, by mnie ratować. - obok szyi Fała mignęło jakieś ostrze – Poderżnie gardło, czy coś – szyja strażnika zrobiła się czerwona, po czym jego ciało runęło – No tak jak teraz..
Tokjo spojrzał na osobę, która skróciła służbę strażnikowi.
- Kim jesteś? - spytał nieśmiało
- Dziewczyną Geeka.
- Dlaczego jesteś w masce?
- Bo tak naprawdę nie istnieję.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
fearon
Tokjo


Dołączył: 28 Paź 2006
Posty: 3920
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 3/5

PostWysłany: Pią 1:26, 30 Lip 2010    Temat postu:

Dawno coś nic nie było. Tym razem poziom gorszy niż zwykle, więc grzecznie uprzedzam. ;P

Krzew
z występami gościnnymi


Upiorny Lord Dobrzykowa zajechał nowym Reventonem pod swój dom. Zanim słodka Wiewka przejęła władzę w Płocku, planował pójść na prawo jazdy 'kiedyś, może w wakacje, jak będę miał czas'. Teraz, dzięki swojej pozycji, nie musiał martwić się bzdurnymi dokumentami. Wystarczyło wskazać nieśmiało palcem na najdroższe auto, a jego kochana Wiewióreczka natychmiast sprawiała mu prezent. Nie zawsze jednak dokonywał mądrych wyborów, o czym przekonał się, próbując zjechać Lamborghini po stromym wjeździe do rezydencji.
Na szczęście jego świta była przygotowana na takie akcje swojego pana i gdy tylko usłyszeli pierwsze przekleństwo, wydobywające się spomiędzy pięknej muzyki super samochodu, pognali radośnie, pomóc w zaistniałej sytuacji.
- Dobrze, że jesteś Wookie – Krzew uśmiechnął się do swojego lokaja – Weź pięciu murzynów i wprowadźcie go do garażu. Tylko nie porysujcie!
- Raaaargh! - Wookie zawarczał radośnie i pogonił czarnych niewolników do roboty.
Sprawa samochodu nie zaprzątała już głowy Upiornego Lorda. Wookie był najlepszym niewolnikiem Galaktyki, Wiewka sprowadziła go prosto z Kashyyyk, gdzie rodzili się prawdziwi, pełnokrwiści przedstawiciele jego rasy. Można nawet powiedzieć, że lubił tą kudłatą małpę. Być może dlatego, że Wookie, jako jeden z niewielu, wolał grę w Magica od wyrywania rąk niewinnym ofiarom.
Otworzył drzwi swojej rezydencji i szybko pognał na piętro. Po głowie chodziła mu sprawa Bambuska i jego nieszczęsnego brata. Wszystko poszło zgodnie z planem. Wiewka zleciła, on zabił. Prosto i zgrabnie. Tylko co miał znaczyć ten występ Geeka w Amfiteatrze? Być może to tylko pijacka zagrywka, ale nie zabił tej dwójki od razu po pochwyceniu. Drobne przesłuchanie nigdy nie zaszkodzi, a nawet pozwoli się odprężyć pracownikom wiezienia na Sienkiewicza. On w międzyczasie pójdzie przejrzeć książki, dokumentujące podobne sprawy.
- Wraaaaaaaaaagh - z dołu dało się słyszeć ryk Wookiego
- Herbatę, jeśli możesz. - powiedział w stronę parteru Krzew i leniwie zabrał się za szukanie informacji.
Tylko właściwie za co się zabrać? Ogromna kolekcja, jaką miał w swoim domu potrafiła przerazić każdego. Krzew przetrzymywał u siebie książki ze wszystkich bibliotek w mieście, a że w domu nie było zbyt wiele miejsca, rolę mebli zaczęły pełnić ustawiane w najróżniejszych pozycjach harlekiny i kolejne wydania „Zmierzchu”. Mógłby z łatwością skatalogować każdą pozycję na komputerze i nie tracić czasu na szukanie. Na dobrą sprawę mógłby ograniczyć się do szperania w Google, które posiada informację na każdy temat. Mógłby, ale nie posiadał komputera. Krzew brzydził się nowoczesną technologią. Uważał cały cyfrowy świat za dzieło szatana i choć sam posiadał diabelską reputację, nie zamierzał ufać zabawkom stworzonym przez bezpośrednią konkurencję
Kątem oka zauważył leżącą niedbale fotografię Wiewki. Jego piękność stała dumnie nad zwłokami Mirosława Milewskiego. Niby nic szczególnego – ot, fotka dokumentująca zwycięstwo jej i Krzewa nad władzami Płocka, ale z tego niewinnego kawałka papieru sączyła się potężna dawka namiętności i wspomnień. Właściwie, to wspomnień namiętności, stwierdził smutno Lord, podnosząc zdjęcie.
Świat się zmienił i nie chodziło mu o przerobienie Płocka na raj dla zwolenników czarnych, skórzanych ubrań, pejczów i wzajemnego poniżania się w celu wzbudzenia satysfakcji seksualnej. Zmieniła się Wiewka, a wraz z nią zmienił się cały otaczający Krzewa świat. To ONA była całym światem. Jedynym prawdziwym, gotowym na spełnienie każdej erotycznej fantazji, której autor nie jest w stanie opisać, ze względu na swoje dobrze pielęgnowane dziewictwo.
A teraz? Teraz ledwo co dała się namówić na jakąkolwiek chwilę uniesienia. Ich związek przestał mieć w sobie tą dawną dzikość. Z pełnej agresji kochanki, Wiewka przerodziła się w surowego szefa, czasem nagradzającego swojego pracownika za dobrze wykonaną pracę.
Spojrzał w głąb fotografii. Na drugim planie stała niewinnie Młoda dziewczyna.
JEJ córka...
Wtedy taka niepozorna, pełna niepokoju w oczach, teraz zaczęła pieścić w sobie tą pierwotną i demoniczną furię, za którą Krzew kochał jej matkę. W dodatku urodą przebijała Wiewkę.
No i nie była jego córką...
Przez umysł Krzewa przemknęła niewiarygodnie sprośna myśl, ale szybko ją zwalczył.
Nie, to by było niestosowne. Nie mógłby. On z...? Naprawdę, jak mógł o czymś takim pomyśleć? Przecież są z innego świata! Ona dopiero uczy się życia! Jeszcze nawet nikogo nie skrzywdziła. Przynajmniej, nie oficjalnie... A on? Zawodowy morderca, pociągający za spust bez większego zastanowienia się nad sensem istnienia. Nie mieliby nawet o czym rozmawiać...
Odrzucił szybko fotografię, starając się odegnać od siebie tą niebezpieczną myśl. Był wierny Wiewce i jej nie opuści, nawet w trudnych dla związku chwilach. Po tym można poznać dojrzałego i poważnego człowieka, a Krzew w końcu pretendował do takiego miana.
Postanowił skupić się na obowiązkach. Co miał zrobić? Ach... Zbadać w mądrych książkach sprawę Bambuska. Rzucił się w wir pracy, ignorując przy tym Wookiego, wnoszącego do pomieszczenia ciepłą herbatę. Kiedy Lord pracuje, nic innego nie jest ważne. Włochaty służący dobrze o tym wiedział, dlatego po chwili zaczął sobie leniwie układać pasjansa z kart do Magica, nucąc przy tym jeden z hitów Protectora Konary.
Przy intensywnej pracy czas mijał błyskawicznie. Krzew nawet nie zauważył, kiedy doszedł do swojego celu. Kopnął śpiącego na kartach Wookiego i zaczął swój rytuał chwalenia się światu pomyślnie wykonanym zadaniem.
- Słuchaj tego – odchrząknął poważnie, choć dało się wyczuć całkiem mocno radosne nuty – Piszą tu coś o mitycznym kasztelanie, z ogromną wiedzą. Że niby zna każdą niepraktyczną bzdurę. To by się zgadzało z Bambuskiem. Ma mieć też potomka, który zmiecie tyranię uczłowieczonego gryzonia. Trochę to głupie, ale jak się wczujesz, to łatwo dojdziesz do tego, że Wiewka miała by być zagrożona Gryzoń, to wiewiórka, a wiewiórka to Wiewka. Proste. Dlatego kazała mi zabić Bambusa. Żeby nikt jej nie zagroził. Dobre nie?
- Wraaag – przytaknął Wookie
- Czegoś jednak moja panienka nie zauważyła. Jak myślisz, czego?
- Wrrr....
- Widzę, że nie masz humoru na zabawy. Teraz Kasztelanem Sierpca jest Geeko, a on też zna się na bzdurach! Jeśli on będzie miał dziecko, to tak jakby przepowiednia ciągle się sprawdza.
- Raaargh – zauważył bystro Wookie.
- Owszem, ja też myślę, że jego szanse na posiadanie potomka są bliskie zeru, ale nie wolno sobie pozwolić na takie zaniedbania. Daj mi telefon, muszę przekazać odpowiednie rozkazy ludziom na Sienkiewicza.
Wookie błyskawicznie wrócił z telefonem, już połączonym z szefostwem więzienia.
- Słuchajcie... - krzyki po drugiej stronie skutecznie mu przerwały – Ale... Nie może być! Zaraz tam będę
- Waaar?
- Idę zabijać, Wookie.

* * *

Przez więzienny korytarz przeleciała fala uderzeniowa, zabierając do lepszego świata wszystkich nieszczęśników, których spotkała po drodze.
- Ale pizgnęło! - uznał Tokjo, strzepnął kurz ze swoich ubrań i wrócił do swojej opowieści – No i wtedy on powiedział 'Faraon żąda żebyś skoczyła po flaszkę'. Ostro nie? Ale to nie wszystko!
- Przestań... - Dziewczyna Geeka miała najwyraźniej dosyć Nie dość, że musiała zajmować się eksterminacją personelu więzienia, to musiała tego dokonywać w towarzystwie człowieka, który uważał się (błędnie) za całkiem inteligentnego dowcipnisia.
- No, już dobrze, przestanę... Słuchaj... Tak dobrze mi się z tobą gada, a zawsze mam problemy w trakcie rozmów z dziewczynami. Wiesz... Jakoś nie wiem co powiedzieć, boję się na nie spojrzeć i takie tam... A tu jest inaczej!
- Wybornie...
- Mogę wiedzieć, dlaczego nie istniejesz, a jednak tu jesteś? Całkiem realna?- Tokjo opuścił wzrok – Jeśli oczywiście nie będzie to zbyt bezczelne z mojej strony...
- Wymyślił mnie.
- Wymyślił?
- Tak, wymyślił. Poczekaj chwilkę. - Panna Geeka wyjrzała lekko do przecinającego korytarza, rzuciła granat i zaczęła wsłuchiwać się w piękną melodię rozrywających się pod wpływem eksplozji ciał – Już po wszystkim... No więc powstałam jako ucieleśnienie wyobrażeń Konrada o idealnej dziewczynie. Być może dlatego ty też nie krępujesz się, jak ze mną rozmawiasz. Nie jestem prawdziwa, jestem tylko marzeniem, które towarzyszy ci w każdą samotną i bezsenną noc. Fakt, można mnie brzydko dotykać i nie drażni mnie to, ale wraz ze śmiercią Geeka, odejdę i ja. Dlatego chcę temu zapobiec. Rozumiesz?
Ale Tokjo już dawno nie słuchał, znajdując sobie inny obiekt zainteresowania, jak to ma przy słuchaniu długich i mądrych wypowiedzi innych ludzi. Przyglądał się czemuś w zamkniętej celi.
- Fajna, nie? – wskazał śpiącą za kratkami kobietę, gdy dziewczyna Geeka do niego podeszła – To chyba taka z tych, co to język sam zwisa z podziwu i nie da się podnieść z powrotem gęby. W dodatku śpi twardo, a dookoła wszystko się wali. Ma sen, wariatka... Jak myślisz? Mogłabyś ją uwolnić, a później powiedzieć, że to ja to zrobiłem? Co?
- Nie radziłabym. Ona jest tu z własnej woli. Pamiętasz tę gladiatorkę, która miała was zabić na arenie?
- No.... Jakby to....
- Nie pamiętasz, bo byłeś pijany. To ona. Specjalnie oddała się w niewolę, bo jest przekonana, że tylko na arenie znajdzie mordercę Stefana, kimkolwiek by nie był. Radzę więc uważać. Tym bardziej, że zwymiotowałeś na nią, jeśli nikt ci tego jeszcze nie przypomniał. Nawet nie chce sobie wyobrażać, co mogłaby z tobą zrobić.
- Nie chcesz sobie wyobrażać, bo to takie świńskie, a jesteś bardzo pruderyjną panną?- ostatnie nutki nadziei grały na głosie Tokja
- Nie – chłopak prawie się rozpłakał - Lepiej chodźmy. Geeko jest blisko, a my mamy mało czasu.

* * *

Upiorny Lord Dobrzykowa szedł dumnym krokiem przez więzienne korytarze, które nie padły jeszcze ofiarą uciekinierów. Podróż z rezydencji mocno go zmęczyła, dlatego ten powolny spacer pozwalał na chwilę odpoczynku, a dodatkowo dodawał wysoki modyfikator do mroczności. Strażnicy biegali wokół niego w panice i przerażeniu, machając przy tym bronią, jakby nie byli przygotowani do jej użycia. Krzew nieco bał się, że może stać mu się krzywda, ale w miejscu publicznym nie może okazać słabości, ani jakichkolwiek negatywnie postrzeganych emocji. Musi być twardy. Jest Psem Wiewki. Jej erotyczną zabawką. To zobowiązuje.
Właśnie doszedł do końca swojej trasy, co sugerowały wielkie, z pozoru niezniszczalne drzwi i człowiek w dziwnym, ale wyraźnie bogatym stroju, stojący wśród wielu groźnie wyglądających strażników.
- Melduję, że nasz główny więzień jest bezpieczny, sir! - wyjąkał w stronę Krzewa ważny człowiek.
-Pańskie imię?
- Shev, sir!
- Proszę wprowadzić mnie do środka, zabezpieczyć wejście i przygotować się na śmierć. Zostaje pan na zewnątrz, panie Shev i mam nadzieję, że dokona pan cudów. Nie życzę sobie, by ktokolwiek mi przeszkadzał.
- Tak jest, sir!
- A teraz wprowadźcie mnie do Geeka...
Drzwi otworzyły się niezwykle sprawnie, dając przy tym wyraźnie do zrozumienia, że określenie 'pozornie niezniszczalne', to zbyt optymistyczne założenie. Mogły zostać sforsowane bez większego wysiłku i to nie budziło w Krzewie radości. Miał jednak nadzieję, że obrońcy za drzwiami wytrzymają na tyle długo, by mógł zająć się przetrzymywanym tu problemem. A właśnie go zobaczył i miał ochotę nieco się nim pobawić.
Kiedy ruszył w stronę Geeka, drzwi się zatrzasnęły. Gdy miał rzucić w jego stronę soczyście mroczny tekst, po którym ludzie mdleją z przerażenia, zagłuszył go wybuch w pomieszczeniu, które przed chwilą za sobą zostawił.

* * *
- I oni ciągle tak dają się złapać na te twoje bomby? - Tokjo z Wymyśloną Dziewczyną Geeka ruszyli w stronę świeżo zamkniętych drzwi – To głupie!
- Wiem.
- Spójrz na nie! Wydają się niezniszczalne!
- Tylko z pozoru. - zaczęła je bardzo uważnie badać – Spójrz tu...
- Ręce precz, ty bezbożna świnio!
Za nimi stał ważny człowiek z więzienia. Nie wydawał się już taką posłuszną pokraką, jak przy rozmowie z Krzewem. Wymienił nawet bardzo dziwny, choć bogaty strój na kimono. Trudno było stwierdzić, w którym momencie, ale to tylko budziło dodatkową grozę w tej postaci. Co jeszcze mógł zrobić człowiek, który tak szybko się przebierał? Najpewniej zabijać za pomocą katany, bo taką właśnie broń trzymał w dłoniach.
- Zakłóciliście spokój tego miejsca, – wysyczał przez zęby – a teraz spotka was odpowiednia kara!
- Eeeej – Tokjo na chwilę wyrwał się ze stanu paraliżującego przerażenia – Ja nic nie zrobiłem! Naprawdę! Sobie tylko z nią spaceruję! - wskazał palcem na Dziewczynę Geeka – Do niej miej pretensje!
- Dzięki – mruknęła
- Jak nisko musiał upaść człowiek, który kryje się za ramieniem kobiety! - mężczyzna z kataną ewidentnie zbyt mocno wczuł się w swoją rolę – Jak beznadziejnie marnym robalem jesteś! Pluję na ciebie!
Plunął
- Mogłabyś coś zrobić? - jęczał Tokjo, kuląc się za niezwykle seksowną wyobraźnią swojego kolegi – Cokolwiek, zanim skończy mu się ślina i zacznie rzucać czymś ostrzejszym?
Dziewczyna wyciągnęła ostrze i ruszyła w kierunku pomyleńca, co Tokjo uznał za twierdzącą odpowiedź.
- A więc to tak? - warknął ważny człowiek z więzienia – Będę walczył z kobietą?
- Tak.
I zaczęła się walka...
Gdyby w korytarzu więziennym rosła trawa, mielibyśmy właśnie do czynienia ze wzruszająco poetyckim pojedynkiem na niemalże niewzruszonym zielonym dywanie z roślin. Jeśli byłyby jakieś okna, prawdopodobnie dodatkowych wartości artystycznych dodawałoby zachodzące słońce, które otuliłoby swoim krwisto czerwonym blaskiem dwójkę wojowników. Sugerowałoby to niezwykłą sprzeczność, jaką niesie za sobą starcie. Piękne, a jednocześnie zabójcze. Obraz, malowany przez dwóch artystów za pomocą wzajemnie upuszczanej krwi, a którego zwieńczeniem będzie śmierć jednego z twórców.
Niestety żadnego z tych elementów w więzieniu nie stwierdzono, dlatego trzeba było się ograniczyć do stwierdzenia, że Wymyślona Kobieta Geeka zarżnęła Sheva jak prosię.
W międzyczasie Tokjo kopnął od niechcenia drzwi, co (kierując się filozofią tanich komedii) spowodowało ich otwarcie. Niechętnie zajrzał do środka, w poszukiwaniu Geeka, po czym całkiem szybko wrócił z powrotem, szukając kogoś, za kim mógłby się schować.
- Jest tam? - spytała się z nadzieją Ta, Która Tak Naprawdę Nie Istnieje
- Może zobaczymy razem?
Tokjo dość mocno trzymał się ręki dziewczyny. Nie tylko dlatego, że bał się, choć bał się mocno. Zawsze dzięki temu mógł poczuć ciało kobiety, a kontakt fizyczny z istotami przeciwnej płci był dla niego rzadkością.
Widok, który zobaczyli w środku, zamurował ich.
- Jeśli więc.... - zaczął wydobywać z siebie Tokjo – Jeśli więc jeszcze nie zniknęłaś, to technicznie rzecz biorąc, jesteś teraz wolna, tak?
Nie odpowiedziała.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wookie



Dołączył: 11 Mar 2008
Posty: 693
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kashyyyk

PostWysłany: Pią 12:47, 30 Lip 2010    Temat postu:

Czemu mam takie kiepskie wypowiedzi Sad

A tak na poważnie ciesze się, że nie jestem najniżej w hierarchii niewolników :p


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wookie dnia Pią 12:47, 30 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dragon_Warrior
God Emperor


Dołączył: 25 Lut 2006
Posty: 8790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 12:50, 30 Lip 2010    Temat postu:

przepisz to do nowego tematu z komentarzami a potem Ci ten tu post skasuje ;p

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
fearon
Tokjo


Dołączył: 28 Paź 2006
Posty: 3920
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 3/5

PostWysłany: Pią 0:24, 13 Sie 2010    Temat postu:

Rozdział bezimienny, bo całkowicie nijaki

Geeko otworzył oczy. Kiedyś musiała nadejść ta chwila, choć odwlekał ją w nieskończoność. Spotkanie z Krzewem nie należało do najprzyjemniejszych. W sumie to ostatnie kilka dni też można było bez większych oporów wstawić do kategorii 'powiedzcie mi, że to się nie wydarzyło'.
Mimo całej tragedii, czuł w sobie cichą radość czegoś, co nazywano dumą, a czego dość często u siebie nie widywał. Duma nie mogła wyjść z podziwu. Była taaaaaaaaaaaka dumna z Geeka. No i Geeko był dumny sam z siebie, choć jeszcze nie całkiem rozumiał, co to znaczy.
Nic nie pisnął Krzewowi! Nie wygadał się! Nie sypał! Normalnie mistrzostwo świata! Siedzenie z zamkniętymi oczami też było cwaną zagrywką taktyczną. Nie widział, co na niego szykuje, więc mniej się bał!
Ha! I jeszcze go opluł! Tak mu pokazał! I pewnie stał się potwornie ważny, bo jeszcze go nie zabili!
- Gówno prawda
Nie spodobał mu się ten głos. Był przepity. Każda głoska, wydobywająca się z tego tajemniczego gardła sugerowała, że jego właściciel nie pił niczego, co nie miało w sobie znaczącej zawartości alkoholu.
Spojrzał w kierunku, z którego wydobywał się głos.
Gdzieś w oddali siedziała sobie czarna chmura dymu. Brzmi to dziwnie, jednakże inaczej nie da się tego opisać. Ta chmura po prostu sobie siedziała. Dość nonszalancko, jeśli można dodać.
- Ekhm? - Geeko wyraził swoją ciekawość na tyle mocno, na ile mogła sobie pozwolić osoba po tak traumatycznych przejściach
Chmura kaszlnęła, co równie dobrze można było nazwać rykiem bestii piekielnych, jeśli kiedykolwiek się takowe słyszało. Kaszlnęła i przestała być chmurą.
- No do ciebie mówię, pizdusiu – warknął 'już nie chmura, a już Pony' – Jesteś martwy. Trup. Padłeś. Zdechłeś. Kopnąłeś w kalendarz. Mam ci to rozrysować?
- Nie – cała duma uleciała z Geeka. Bohaterskie zagrywki są fajne, ale heroiczna śmierć już nie tak bardzo.
- Ech... - Pony miał cholerną ochotę zapalić – Rozejrzyj się teraz. Gdzie jesteś? Ta, wiem. Trudno opisać. Wiesz dlaczego? Bo tak właściwie to tu nic nie ma. To, co ci wyczaruje, to dostaniesz. Patrz!
Pstryknął palcami.
Geeko odniósł wrażenie, że ktoś tu robi z niego kretyna. Nie doszło do żadnego magicznego wybuchu. Nie przeniósł się do całkowicie innej rzeczywistości. Nic. Nawet drobniutkiego drgania, które pełniłoby rolę zwiastuna czegokolwiek.
- ***** – warknął Pony, wyraźnie czymś zajęty – Przez te magiczne odpalanie szlugów kiedyś sobie całą szatę podpalę – odwrócił się plecami do Geeka, tak jakby uważał nieistniejące podmuchy wiatru za głównego przeciwnika w próbie zapalenia papierosa - No dawaj suko!
W końcu mu się udało. Zaciągnął się, dumny z pokonania swojego jedynego wroga, jak nigdy dotąd. Dym powoli ulatywał z niego, zostawiając w organizmie wielopokoleniową rodzinę bakterii, zarazków i innych świństw. Na chwilę zapomniał o całym świecie i obowiązkach, które czekały na niego z bardzo zniecierpliwionymi minami. Nic tak nie motywuję do pracy, jak paczka szlugów, a w jego branży odporność na śmierć dostaje się po pierwszym roku praktyk.
Musiał jednak kiedyś zauważyć, że nie jest sam.
- To co? Chcesz trochę pieprzonej magii? - machnął papierosem w stronę Geeka – No to masz...
Pony znów stawał się chmurą trujących wyziewów, ale zanim całkowicie zniknął we własnym dymie, strzepnął nieco fajka na ziemię.
I biedny martwy chłopak znów by pomyślał, że ten gość w czarnym wdzianku sobie z niego kpi, ale nie zdążył. Popiół z papierosa zaczął się rozrastać. Na początku powoli, nieśmiało, jakby chciał pokazać, z czym będzie się miało za chwilkę do czynienia. Geeko widział i, mówiąc szczerze, nie podobało mu się to. Zawsze uważał magię za całkiem estetyczną, pełną barw siłę, którą posługiwali się starsi siwi panowie, bądź też panienki z cudownie wielkimi piersiami.
Przede wszystkim panienki...
To, co teraz widział przed sobą nie było ani piękne, ani tym bardziej nie sugerowało obecności jakichkolwiek cycków.
Popiół trawił nicość, w której przebywał razem z świeżo poznanym mrocznym facetem. Centymetr, po centymetrze, z coraz większą prędkością miejsce, którego nie dało się wcześniej opisać, było opanowywane przez czarne drobinki. Co gorsza – Pony dał się pochłonąć swojemu dziełu, śmiejąc się złowrogo na pożegnanie.
Geeko miał już tego wszystkiego dosyć. Zamiast otrzymać wieczny odpoczynek, jak to mówiły hasła na ulotkach Kościoła Katolickiego, musiał wpaść na szaleńca, który najprawdopodobniej był uzależniony od każdej możliwej używki, jaką wyprodukowała istota ludzka.
Przeklął pod nosem swój los i pozwolił się porwać popiołowi.

* * *

Płockie więzienie ma całą masę zalet. Choćby lokalizację. Który zakład karny znajduje się tak blisko centrum miasta? To jednak nic. Sąsiadem lokalnego więzienia jest prestiżowe liceum, które w swych niezaprzeczalnie doskonałym sposobie nauczania, wydaje światu najlepszą i jedyną w swoim rodzaju młodzież.
Trudno powiedzieć, czy bliskość więzienia ma jakiś wpływ na karność uczniów. Odnotowano jednak przypadki wzrostu ciśnienia u chłopaków, grających w nogę na szkolnym boisku, gdy zbyt mocno wykopana piłka leciała nieuchronnie w stronę zakładu karnego, by pozostać tam już na zawsze.
DW, stojąc pod bramą więzienia, nie myślał o biednym losie uczniów, którzy musieli wytłumaczyć wuefiście brak piłki. Pewnie dlatego, że sam kończył mało znaną szkołę na krańcu miasta.
No i dlatego, że przyjechał tu ratować brata Bambusa.
- Musimy się pospieszyć – odezwał się w końcu do Niny – Ojciec będzie wracał do domu za dwie godziny, a ja nie mam biletów na autobus.
Nina nie odpowiedziała. Nie zdążyła. Wyprzedziła ją eksplozja, która nie utrzymała swojego wybuchowego temperamentu i akurat teraz musiała dojść do głosu.
Wydobyła się z wnętrza budynku, co zaniepokoiło dwójkę dzielnych pogromców smoka z Radziwia. W środku był Geeko, a jeśli oberwał, to właśnie zmarnowali masę czasu na coś, co i tak nie miało szansy się udać.
DW poprawił swoją skórzana kurtkę z kompletnie nie pasującymi do reszty ubrania naramiennikami.
- Wchodzimy.

* * *

- Gdzie teraz jesteśmy, pedałku? - Kuc uderzył lekko swojego nowego martwego kolegę
- No... - Geeko miał trudności ze sformułowaniem zdania.
Nie bez powodów, jeśli można się wtrącić. Właśnie wrócił do miejsca, w którym - jak się domyślał, bo trudno jest określić szczegóły, jeśli wcześniej miało się zamknięte oczy – został zabity. Całkiem małe pomieszczenie, do którego prowadziły pozornie niezniszczalne drzwi i – co zauważył dopiero teraz – mające dodatkowe, tylne wyjście.
- Gdzie jest moje ciało? - spytał się, choć nie był pewien, czy chciał usłyszeć odpowiedź
- Nie widzisz?
- No nie...
- No bo nie zobaczysz! – w tej chwili Pony zrobił sobie przerwę na demoniczny śmiech, mający budzić trwogę u maluczkich – Nieźle cię rozsmarował, co? Patrz! – wskazał radośnie na bliżej niesprecyzowaną maź, którą można było znaleźć w całym pokoju – Tylko tyle z ciebie zostało. No... No i ta głowa, leżąca na środku, chyba też jest twoja...
Geeko miał ochotę zasłabnąć. Wyłączyć się na kilka chwil i pozwolić światu, by kręcił się bez niego. Niestety przestał być już zależny od organizmu i musiał twardo znieść wszystkie okropności, które serwował mu ten pomyleniec.
- Ale to niemożliwe! - wyrwał w końcu z siebie – Jak to zrobił? Wszystko trwało chwilę! I nic nie czułem!
- Mnie nie pytaj. To nie ja w tej bajce jestem masowym mordercą.
Mogliby tak stać całą wieczność – nic ich w końcu nie ograniczało – Geeko zauważył jednak jeszcze jeden szczegół, który dotyczył bezpośrednio jego osoby.
No... Dwa szczegóły.
Z czego jeden nienaturalnie wręcz piękny.
- Dlaczego ona żyje? - zadał pytanie bez cienia emocji. Nic już nie mogło go zdziwić. Nic.
W pomieszczeniu, jeśli jeszcze ktoś pamięta wcześniejszy odcinek, stała erotyczna fantazja Geeka. Za rękę dość mocno trzymał ją Tokjo, w tej chwili bardziej zaintrygowany dekoltem dziewczyny, niż tragedią, jaka rozegrała się w pokoiku.
Być może był jakiś sposób by zwrócić na siebie uwagę, ale Geeko miał trudności z odnalezieniem odpowiedniego. Skakał, machał, krzyczał, użył nawet swojego śmiechu. Żaden skutek.
Pony wytrzymał cierpliwie ćwiczenia fizyczne swojego nowego podopiecznego, w czym pomógł mu dopalany właśnie papieros. Nigdy im nie mówił, że kontakt z istotami żywymi jest niemożliwy. Lubił patrzyć, jak z ludzi ucieka ostatnia nadzieja.
- Więc...– wskazał na stojącego obok panny Tokja – Znasz tę pokrakę?
- Znam...
- Przyjaciel pewnie?
- Nie.
- Słusznie – gdyby człowiek odgonił kłęby dymu, mógłby zobaczyć, jak Pony się uśmiecha – Tacy jak on nie mają przyjaciół. Mają żywicieli. Na początku są grzeczni, mili, nieśmiali. Że nie będą naciągać, nie wypada, sraty taty i inne pierdoły. Później się dajesz takiemu i już koniec. Przepadłeś. Wszystko ci zabierze. Sam coś o tym wiem. Ta ***** bez rozumu jest mi winna dwie dychy.
- Och... – to było najbardziej współczujące 'och', jakie kiedykolwiek usłyszano z ust martwej osoby
- No... I teraz ta rzygająca kpina przejęła twoją fantazję. Jesteś martwy, więc sobie przygarnął.
Ponemu odpowiedziało pełne nienawiści milczenie, więc postanowił kontynuować.
- Tylko mi tu nie płacz. – kolejny raz klepnął Geeka, tym razem bardziej serdecznie – Każdy ma jakiś cel w życiu, nie? No i ja jestem po to, by gnębić takich ch uj ków. Wdeptywać w ziemię, żeby jeden z drugim wiedział, że jego miejsce jest z robakami.
Wyjął maleńki woreczek z kieszeni, co było samo w sobie sukcesem, patrząc na to, jak niepraktycznie i dziwnie jego szaty zostały uszyte. Były jednak mroczne i charakterystyczne, więc przymykał na to oko.
- Spójrz tu, złamasie – poprosił Geeka najłagodniej jak mógł – Ta sztuczka ci się spodoba!
Faktycznie. Tym razem magia w wykonaniu Ponego była ciekawsza i bliższa temu, na czym Geeko się wychował. Wprawdzie Kuc nie był piękną czarodziejką, ani też siwym, poczciwym staruszkiem z długą brodą, ale ubierał się w długie mroczne szaty i z całą pewnością miał poważne zaburzenia umysłu, a to też pasowało do archetypu maga.
A to, co właśnie tworzyło się na oczach Geeka...
Ach...
Im dłużej się przyglądał, tym większy uśmiech malował się na jego twarzy.
Tym razem to on przejmie inicjatywę...

* * *

Szli korytarzem. Bez pośpiechu. Więzienie wyglądało, jakby cała zabawa już się odbyła.
- Uwolniliśmy ją, bo mieliśmy gest. - DW nie mógł już stwierdzić, który raz to mówi – Nie widzę sensu w otwieraniu celi brudnym i ogolonym na łyso mężczyznom. Tacy z pewnością siedzą tu, bo na to zasłużyli.
- Kobieta nie może być niebezpieczna? - ton Niny był tak ostry, że mógłby bez oporów ciąć diamenty.
- Nie twierdzę, że nie. Po prostu wyglądała na więźnia politycznego. Widziałaś jaka chuda była. Pewnie głodowała na znak protestu. Walczy z tyranią i takie nastawienie trzeba nagradzać.
- Jakże smutny był rycerz Arkadiusz, gdy uwolniona przez niego księżniczka nie obudziła się, by mu podziękować.
- Dlatego pomożemy jej, jak będziemy wychodzić.
Nina podniosła palec. DW wiedział, że to ostateczne ostrzeżenie i jeśli będzie ciągnął ten temat, czekają go męki, jakich nawet on nie mógł sobie wyobrazić.
Na jego szczęście dotarli do końca korytarza. Jeszcze tylko drzwi i...
- Mógłbyś spojrzeć pod nogi?
Jasne, że mógł. W końcu prosiła go o to pojawiająca się znikąd kobieta. W dodatku trzymająca lufę pistoletu przed jego głową. Jakże mógł odmówić?! Opuścił wzrok i zobaczył ciało jakiegoś samuraja. Właściwie, to połowę ciała. Druga leżała nieco dalej.
- Nie żyje. Dzięki moim staraniom. - z głosu dziewczyny przebijała irytajca - Jak się domyślam, jesteś kolejnym śmiesznym człowieczkiem z mieczem, który uważa, że walka na broń białą jest taaaaka klimatyczna. Może. Chciałabym tylko zwrócić uwagę na pewien drobny fakt. Otóż mam właśnie w ręku broń palną. Pistolet. Z pewnością go widzisz. To ta rzecz, którą masz kilka milimetrów przed buźką. Wiem, że wydaje się niepozorna, ale ma jedną gigantyczną zaletę, której mieczyki nigdy mieć nie będą. Pozwala skutecznie zabijać, nawet jeśli nie ma się odpowiedniego przeszkolenia. Mam jednak wrodzony talent i z pewnością go wykorzystam, jeśli zaraz nie zaczniesz tłumaczyć się ze swojej obecności.
Arek był pod wrażeniem. Rzadko dawał się tak zaskoczyć. Mógłby nawet poczuć się zagrożony.
Popełniła jednak jeden poważny błąd.
Zbagatelizowała Ninę.
- Geeko nie żyje. - stwierdziła, wychodząc zza drzwi, do których zmierzali razem z DW.
Nie była sama. Właśnie przygarnęła pod swoje opiekuńcze dłonie rudego mężczyznę, trzymając ostrze sztyletu na jego gardle, jakby sama jej obecność nie wystarczyła za poważne zagrożenie życia.
Chłopak zawył żałośnie.
- Staraliśmy się pomóc, prawda Katulu? - Arek zignorował pannę z pistoletem.
- Staraliśmy... A teraz możemy wrócić do domu.
Pewna dziewczyna zaczynała odnosić wrażenie, że traci kontrolę nad sytuacją.
- Czego chcieliście od Geeka? - warknęła, wymachując bronią raz w kierunku Niny, raz DW
- Pomóc, przecież mówimy. Wy też nie wyglądacie na osoby, które chciałyby zabić brata Bambusa.. - mówiąc to, Arek kopnął zwłoki wojownika z dalekiego wschodu – To był naczelnik więzienia? Oczywiście, że tak. Wszędzie bym go rozpoznał. Mamy jeszcze godzinę do przyjazdu mojego ojca i dwa dodatkowe miejsca w samochodzie. Teraz będziemy wyjaśniać sobie wszystko na spokojnie.

* * *

W jedynej celi, którą otworzyły z własnej woli osoby trzecie, można było usłyszeć ciche jęki urzędującej aktualnie lokatorki.
Ktoś zakłócił jej sen.
Ktoś będzie miał kłopoty...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Płocki Klub Fantastyki Elgalh'ai Strona Główna -> Sekcja Twórcza Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin